Fotografie i zdjęcia

0
251

Rynek, ryneczek.

Od czasu do czasu, tu i ówdzie, w mediach drukowanych i elektronicznych można przeczytać i usłyszeć o nieistnieniu albo o istnieniu wątłym, cherlawym, w Polsce rynku fotografii, rozumianej jako przedmiot artystyczny. Często przywołuje się przy tym, kraje różne, dalekie lub bliższe gdzie handel fotografią kwitnie, a fotografowie żyją z niego dostatnio. Pojawia się przy tym postulat stworzenia takiego rynku. Pięknie by było, gdyby tak było, fotki by wisiały na ścianach w domach, kurnych chatach i biurach ekskluzywnych, autorzy cieszyliby się popularnością jak Araki w Japonii… ale powstanie takowego u nas, na duża skalę, nie wydaje mi się prawdopodobne i to bynajmniej nie z powodu różnicy w średnich dochodach miedzy nami a np. USA, choć to jest ważne. Rzecz w tym, że naszym kraju nie ma zwyczaju kupowania ręcznie wykonanych fotografii do powieszenia na ścianie czy do celów kolekcjonerskich i zwyczaj ten raczej się nie wytworzy.

No, to takie proste stwierdzenie, a ktoś zapyta? Dlaczego? Ponieważ, warunki są dzisiaj zupełnie inne niż powiedzmy przed stu laty w Ameryce. Może być inny kraj, ale akurat ojczyzna Edwarda Westona jest najczęściej wspominana przy takiej okazji jako kraj ze znakomicie funkcjonującymi galeriami sprzedażnymi. I także, dlatego że fotografia jest, moim zdaniem sztuką, mocno z kulturą amerykańską związaną. Dość trudno byłoby o USA coś istotnego opowiedzieć za pomocą malarstwa, za to fotografia nadaje się do tego znakomicie i jest od tego państwa niewiele młodsza. To dzięki niej zwykły Amerykanin mógł zobaczyć ludzi i miejsca dalekie od swojego miejsca zamieszkania, przeżyć to, w czym, nie mógł uczestniczyć bezpośrednio, a względna łatwość i stosunkowo niski koszt jej powielania pozwalał mu na jej nabycie. I dokumentowała ona także jego chwile codzienne i odświętne.
Tylko w oparciu o taką tradycję może istnieć masowy rynek fotografii. A dopiero rynek masowy jest istotny w tym przypadku. Bogaci kolekcjonerzy nie wystarczą do jego zaistnienia i trwania.

A obecnie do skorzystania z wartości przynoszonych przez fotografię nie trzeba jej kupować w formie odbitki. Jest prasa, internet, plakaty, książki ze zdjęciami i ekskluzywne albumy. Oglądałem kiedyś w księgarni album z wydrukowanymi w bardzo wysokiej jakości i dużym formacie fotografiami Man Ray?a. Błyszczące na grubym papierze, piękne. I dość tanie.
Dla mnie fotografie jest przede wszystkim nośnikiem, medium: informacji, emocji, idei. Forma kontaktu z nią, sposób powielenia jest mniej istotny a tak się składa, że nowoczesne techniki druku rozwijały się współbieżnie z fotografią. Na dodatek w cyfrowych technikach rejestracji obrazu fotograficznego nie ma materialnego oryginału.
Czy pisarz będzie ceniony wyżej, jeżeli osobiście drukuje swoje książki, albo przepisuje je ręcznie? Choć wolę czytać książkę ładnie wydaną to, jeżeli będzie dobra, przeczytam ją i w formie spiętych zszywaczem kartek.

Czy w związku z tym nie warto organizować np. aukcji fotografii? Warto, tylko pozostaną one w rodzimych warunkach, swego rodzaju piękną egzotyką a nie efektywnym sposobem na zapoznanie odbiorców z fotografią i przenoszonymi przez nią treściami i na istotne dochody dla autorów. Lepiej do tego, moim zdaniem, nadają się wydawnictwa fotograficzne i to nie w formie luksusowych albumów a w miarę tanich “książek ze zdjęcia” oraz coraz częściej internet.